Przed kilku latu moja dawna sąsiadka ze Strzeszyna Barbara Tumidajewicz z domu Wachowicz przekazała mi życiorys i wspomnienia byłego mieszkańca Strzeszyna mieszkającego po II Wojnie Światowej w Kanadzie, żołnierza AK, doktora Waldemara Stefana Kanachowskiego, który prosił Ją o ich przeczytanie, a jeśli może to też i upublicznienie jego wspomnień zawartych w liście do generała Wojciecha Jaruzelskiego. Ojciec Barbary Jan Wachowicz był jego sąsiadem i kolegą z konspiracji w czasie II wojny światowej. Dr W. S. Kanachowski mieszkający w czasie wojny w Strzeszynie utrzymywał później kontakt z nim i jego rodziną. 

 

Tak się składa, że właśnie od matki Pana Waldemara Kanachowskiego, Heleny Kanachowskiej w roku 1958 kupił gospodarstwo rolne wraz z zabudowaniami mój dziadek Jan Jędrzejowski. Miałem wtedy 9 lat (też mam na imię Jan), jak w grudniu 1958 roku całą rodziną przenieśliśmy się z Moszczenicy do Strzeszyna. I tu mieszkałem z rodzicami i rodzeństwem do 1972 roku. Bo po studiach w roku 1972 podjąłem pracę w brzozowskim Liceum Ekonomicznym i Brzozów stał się już na zawsze „moim” miastem. Ale moje rodzeństwo, siostra i brat, dalej mieszkają w Strzeszynie.

 

Na prośbę mojej koleżanki Barbary, a zarazem dla upamiętnienia działalności tego miejscowego bohatera i patrioty postanowiłem zapisać i upublicznić (zgodnie z życzeniem autora) te ciekawe  wspomnienia doktora Waldemara Stefana Kanachowskiego, żołnierza Armii Krajowej. Pisał je w latach osiemdziesiątych XX wieku będąc w wieku emerytalnym, i będąc w stałym kontakcie z matką mieszkającą już wtedy w domu rencistów w Gorlicach. 


Waldemar Kanachowski – Sudbury

 

Zdjęcie z publikacji autorstwa Tadeusza Ślawskiego „Strzeszyn Zarys monograficzny”, wyd. Towarzystwa Kulturalnego Biecza i Regionu, Biecz 2003, str. 150.

Autobiografia i wspomnienia Waldemara Stefana Kanachowskiego

 

Spisane wspomnienia Pan W. Kanachowski wysłał 30 marca 1987 roku generałowi Wojciechowi Jaruzelskiemu, prosząc o odpowiedź. Długo czekał, ale odpowiedzi nie otrzymał. 20 marca 1988 roku ponownie napisał list do generała Wojciecha Jaruzelskiego. Wspomniał w nim, między innymi, że rok wcześniej pisał do niego na prośbę matki. Niestety matka jego już jest ciężko chora, po dwóch wylewach. Znowu brak odpowiedzi. 1 sierpnia 1988 roku dr W. Kanachowski wysyła gen. W. Jaruzelskiemu nekrolog powiadamiający o śmierci jego matki Heleny. Na nekrologu dopisał słowa: „Obywatelu Generale Jaruzelski! Moja Matka już nie żyje. Cierpliwie czekała na słowo od Ciebie. Szkoda, bo ona Tobie naprawdę ufała. … Teraz, już tylko historia osądzi Twój Polski patriotyzm, Waldemar S. Kanachowski.”   

 

Trzynaście lat później, 2 stycznia 2000 roku, napisał do generała Jaruzelskiego jeszcze raz. Oto treść tego listu:

                                                     

                                                              „Gen. Wojciech Jaruzelski         Warszawa, Poland.          1.2.2000

 

                                 Drogi Panie Generale!

            Życzę Panu Zdrowego i Szczęśliwego Nowego Roku.

            Czy „Aniołowie Stróżowie” pozwolili Panu przeczytać mój osobisty list do Pana w 30-3-87? ….. Ja przygotowuję książkę z tego okresu. Byłbym Panu Generałowi wdzięczny za parę słów. Moja Matka miała wielki szacunek i respekt dla Pana. Jak ten eksperyment z „demokracją” w Polsce „postępuje”? …. Łączę piękne ukłony i uścisk dłoni!

                                                                       - Waldemar S. Kanachowski M. D.”

 

Odpowiedź znowu nie nadeszła …. Prawdopodobnie to już był koniec tej jednostronnej korespondencji.

 

A oto ten pierwszy list Pana Waldemara Kanachowskiego do generała Wojciecha Jaruzelskiego z 30 marca 1987, przepisany przeze mnie z otrzymanej jego kserokopii:

"Kochany Panie Generale!

            Moja Matula wierzy, że Ty ocaliłeś Naszą Polskę przed bezsensownym bratobójczym przelewem krwi.

            Ta Polska, zaledwie co wskrzeszona, po kataklizmach tych ostatnich dwóch wojen światowych, stanęła raz jeszcze na rozdrożu historycznym.

            Skrajne i egoistyczne ideologie społeczno-polityczna bezmyślnie, niemniej bardzo poważnie zagroziły Wolności Narodu.

            Ty samotny, odważnie i błyskawicznie interweniowałeś, ocalając życie setkom młodych zbałamuconych Polaków. – Historia potwierdzi, że to nie była nowa „Targowica”, … a to był czyn …. Wielkiego Polaka.

            Dla mojej Matki Ty jesteś prawdziwym Polakiem i Tym Mężem opatrzności i zaufania, który poprowadzi Nasz Kraj do odrodzenia duchowego i ekonomicznego.

            Polska potrzebuje dziś zgody i jedności jej obywateli, bez względu na ich indywidualne filozofie życiowe i poglądy polityczne.

            Historyczne warcholstwo i i zgryźliwy, destrukcyjny krytycyzm nie poprawi losu Polski. Jedynie ofiarne serca i pracowite ręce ostatecznie pokierują odbudową Narodu po drodze ideałów wskazanej przez Wieszczów Narodowych.

            Nadszedł teraz czas, by żyć pozytywnym dla Narodu. Choć może chwilami, w tych trudnych czasach koniunktury światowej, realność życia w Polsce Ludowej jest daleka od przysłowiowego raju. –

            Toż to Nasza Polska! I żyjemy wśród naszych Braci Polaków! –

            Nauczmy się tolerować i respektować opinii wszystkich obywateli Polski!

Tylko bohaterska praca i miłość wzajemna, a nie śmierć, wybuduje Nasz Kraj, który przetrwa.

            Z kolei pozwól, że ja Ci tu przedstawię moją Matkę (ur. 22. 5. 1900)

 Po przedwczesnej śmierci mojego ojca, ona wyszła za mąż za obywatela Paluchowskiego. Ona ma 87 lat i od śmierci Jej drugiego męża mieszka teraz w Państwowym Domu dla Rencistów w Gorlicach. ….

            W moich oczach i pamięci, Ona zawsze była dla mnie przykładem tej uczciwej, skromnej, niestrudzonej i całkowicie oddanej sprawom narodowym Matką Polką.

            Zawsze pogodna i gotowa iść z pomocą i bezinteresowną usługą innym. Choć Jej własne życie, od dziecka, nie było lekkie.

            „Strzeszyn 1”, dom moich Rodziców, to było małe, nowoczesne gospodarstwo przed wojną. Miało dwa zarybione stawy, i położone było tuż pod laskiem. Polne drogi i wąwozy łączyły ten zakącik z Racławicami, Rozembarkiem, Binarową, Bugajem, Kwiatonowicami i Zagórzanami. A główna, kamienista droga prowadziła do szosy między Bieczem, a Libuszą. Mój Ojciec z Piotrem Lianą (Brodacz) i obywatelami Wachowiczem, Haberkiem i Rybczykiem, niestrudzenie pracowali nad unowocześnieniem pracy na roli, i polepszeniem doli wieśniaka. Założyli oddział spółdzielni „Sierp” w naszym Kółku Rolniczym. Zmodernizowali lokalną szkołę, i starali się uczynić ją ważnym instrumentem wychowawczym, nie tylko dzieci, ale całego lokalnego społeczeństwa (wychowawcze wykłady i dyskusje członków Kółka Rolniczego.) Mimo sporadycznych oporów blokujących postęp, wprowadzono koncept kooperatywy. Ulepszono naszą jedyną drogę. Ojciec założył, za przykładem Moszczenicy i Łużnej, lokalny oddział mleczarni. W końcu nawet przekonał resztę obywateli o wartości światła i siły elektrycznej! Niestety z entuzjazmem postępu zaczęły się pojawiać na horyzoncie próbne szyby naftowe szpecąc piękność spokojnego Podkarpacia. Nie poprawiły one doli ludu, nie przyniosły spodziewanego zysku spekulantom naftowym, natomiast Niemcy mieli pełno ropy naftowej.

            Wcześnie, za ostatniej germańskiej okupacji, moja Matka pieczołowicie i w tajemnicy ukrywała przed łapankami gestapo dzieci swojej krawczyni Żydówki, dobrej Polki z Biecza. W końcu Niemcy pewnego dnia po prostu zamknęli miasto barykadując jedyną przezeń wiodącą szosę. Wyłapali wszystkich obywateli „wyznania mojżeszowego”, i dosłownie wszystkich „obrzezanych osobników” od dzieci do dorosłych (rozkaz padał: „zdejmij spodnie”), i wywieźli ich w ciężarówkach, wśród płaczu, wrzasku przerażonych dzieci i histerii rozdzielonych rodzin. Wśród gęstych strzałów broni krótkiej i maszynowej. …. w przestrachu, zabrano ich do, jak dotąd nie znanych jeszcze, miejsc masowej katorgi i systematycznej eksterminacji. („Oświęcim”).

            Nasz król Kazimierz Wielki sprowadzał do Biecza obywateli żydowskich, by oni nauczyli nas rozwinąć handel i …. rzemiosła, - a tu jednego dnia gestapo „zlikwidowało problem żydowski”!

            „Homo sapiens”, … osiągnął szczyt bestialstwa, w imię nowoczesnej wiedzy, i po drodze politycznej dominacji „czystej rasy” i społeczeństwa „jednoklasowego”.

            Pod koniec 1944 roku gestapo, i upita młodzież z Todt organizacji, raz jeszcze urządzili w Bieczu „majówkę”, tym razem w lokalnej cegielni. Przywieźli tu setki ludzi w tym, w tym więźniów politycznych i grupkę rodzin żydowskich …. gdzieś od Jasła i Krosna. Tym razem rozebranych do naga, pędzili tych niewinnych ludzi (niewolników) na skraj dołów cegielni …. gdzie karabiny maszynowe, z tyłu, dokończyły to krwawe dzieło ponownie dzikiej orgii, sadyzmu gestapo! A obywatele okolic Biecza, znowu pozostali bezsilnymi świadkami tej masowej tragedii, …. i tych masowych grobów.

            Moja Matka razem z moim Ojcem, często i regularnie gościli profesorów S. Zabierowskiego, Maksymowicza i inżyniera Tadeusza Środulskiego. Oni narażając własną wolność i życie, ofiarnie prowadzili wykłady w tajnym nauczaniu z zakresu liceum, przygotowując studentów w małych grupkach do matury. Obywatele Ochab, ex-bokser amerykański, którego wojna zaskoczyła w Polsce, z panem „X” (?), kuzynem kochanej przez wioskę Nauczycielki z Bugaja razem prowadzili kursy angielskiego. Często, tajnie nocami słuchali wiadomości z BBC i tłumaczyli „Grabowi”. Oni też ukrywali rannych partyzantów po jednej z utarczek „Orlika” z Niemcami z Kwiatonowic. „Strzeszyn No 1” to był punkt łącznikowy dla B. CH. („Dąb” – Piotr Liana) i AK – „Bolesław” – Adam Nowakiewicz do „Michała” (M. Przybylski) KO w Rozembarku, u którego często kwaterowali Niemcy. Praca wrzała tu od rana i po nocy, gdy …. „wioska spała”.

„Strzeszyn №1”, to była bezpieczna i pewna stacja aprowizacji żołnierzy „Watry” i „Kmicica”. To była zimowa melina dla dwóch żołnierzy z BCh („Zdziszak” z Krakowa i „Staszek” ze Lwowa). Naturalnie to było też przejściowe schronienie dla Akowców …. Tu była stacja opatrunkowa i ukrywania rannych. Stąd odsyłano poważniej rannych do Szpitala w Gorlicach, a czasem przerzucano ich do Krakowa, do lekarki, siostry doktora Michalskiego (np. rannego w głowę „Sępa” czerwiec 1944 roku).

W styczniu 1945 roku, nawet ciężko rannego żołnierza Wermachtu, spod Kwiatonowic, przetransportowali w furmance ze sianem – Basia Gwiżdż (dzieciak) i Marian Buczkowski :Feliks” do szpitala w Gorlicach, tuż po rozpoczęciu końcowej ofensywy sowieckiej. W naszej stodole Antek i Władek Kotlinowscy prowadzili kursy nauki w broni krótkiej i karabinów różnych typów. Ćwiczenia polowe przeprowadzano w lesie, albo niedaleko cmentarza w Rozembarku. „Strzeszyn №1”, to był punkt kolporterski lokalnej prasy podziemnej od „Graba” i biuletynów „Polska Walczy”. … Tu rusznikarz „Feliks” naprawiał i konserwował tajną broń, i granaty własnej produkcji, przenoszone przeze mnie i Władka Wszołka od „Śmiałego” z Łużnej do „Brzozy” w Binarowej i Rozembarku. – Przybierająca na intensywności praca konspiracyjna w naszym spokojnym terenie, nagle przeżywa bolesną tragedię. Zdradliwie wykryto podsłuchową stację radiową i podziemną drukarnię u „Graba” – Sendeckiego – Michał, ten prawdziwy bohater walczącej wsi polskiej, ten niestrudzony i odważny działacz Batalionów Chłopskich wpadł w ręce gestapo. Fakt aresztowania „Graba”, jego brata, zbicia przez gestapo w obecności Jego żony i małej córeczki Sławuni i bestialskie spalenie ich domostwa, zaszokował i zdruzgotał wszystkich moich Kolegów. ….  

Bliżej nas, w parę tygodni wcześniej, gestapo i żandarmi aresztowali Antka i Władka Kotlinowskich. Spalono ich gospodarstwo, na oczach staruszka ojca.  – Życie podziemia sposępniało po stracie najlepszych trzech synów Walczącej Wsi Polskiej. „Strzeszyn – Binarowa – Rozembark”. Kto ich zdradził? Komu tu dziś można zaufać? W piersi czuło się tą beznadziejną, sierocą niemoc. Serce skowyczało z bólu, a rozpaczliwe myśli rozsadzały czaszkę. Kto teraz urzeczywistni patriotyczne marzenia i podejmie dalszą walkę o ludowe ideały?

- Tylko moja Matka, często teraz ze łzą w oku nadal wypiekała po nocach dodatkowe chleby dla nowych gości i rosnącej liczbie zdekonspirowanych, którzy teraz zmuszeni byli dzielić tułaczy los partyzanckich oddziałów. ….

- Pewnej nocy drzazga z łopaty chlebowej wbiła się w jej palec – w pośpiech zaniedbała rankę – później chirurgicznie straciła część tego palca! ….

„Strzeszyn №1”, – tygodniami gościł wysiedleńców i uciekinierów ze Lwowa i Drohobycza. Później przybyła nowa fala wysiedleńców spod wyminowanego przez Niemców Jasła i Czeluśnicy. Moi Rodzice do końca szczodrze dzielili się ostatkami pożywienia i paszy dla ich koni i bydła. Gdy oni z wdzięczności chcieli płacić, chyba ich ostatnim groszem, mój Ojciec dawał im, uśmiechając się, zawsze tą samą odpowiedź: „dobrze, dobrze! Zapłacicie mi za to po wojnie”! …

            Pod koniec wojny, wielką przyjemność sprawiały mojemu Ojcu pogawędy z oficerami desantu sowieckiego, którzy ukrywali się u dziadka Dzikiego. Ojciec doskonale mówił po rosyjsku i znał piękną ich literaturę, jako Polak z Kamieńca Podolskiego. … Jako oficer służył w konnicy gen. Budionnego z okresu tego historycznego „cudu nad Wisłą”. … - Ja sporadycznie pomagałem w pracy gospodarskiej. Najczęściej pasłem krowy i owce, bo to pozwalało mi czytać książki i przygotowywać się dorywczo, do tajnej matury, którą w końcu zdałem w Gorlicach, mieszkając przez parę dni na melinie u pani Hani Gwiżdżowej. Stąd w BCh pseudonim „Juhas” przylgnął do mnie, o czym świadczy książka „Partyzancka idzie wiara”! ….

- De fakto, ja straciłem kontakt z moimi przedwojennymi kolegami z Gimnazjum gorlickiego i drużyną „Błękitnej Jedynki” już po roku 1941. – W listopadzie 39 roku też moi starsi koledzy Franek Rybka, B. Kamiński i Z Laskoś wystrychnęli mnie na dudka… Przyrzekli mi zabrać ze sobą na Zachód, do Polskiej Wolnej Armii na Obczyźnie! … W zamian , ja dałem im samouczki angielskiego (…) i francuski, które ciocia Basia przywiozła z Krakowa, a kupiła za pieniądze mojego Ojca, Mariana Kanachowskiego. – Oni nawiali beze mnie. Zostawiwszy mnie tu na wsi w Strzeszynie! …. Wtajemniczyli mnie w swoje plany, ale, podobno ja byłem ”za smarkaty” na tą imprezę! Tak mi powiedział po wojnie Zdzisław Onyszko na Uniwersytecie w Dublinie, który latał na Wellingtonach …. Podobnie jak Janek Mozoło, który palił się w samolocie nad Francją, dwa razy ….. Janek dostał rozstroju nerwowego, pod presją (stress!) egzaminów lekarskich. …

            Dziwne były koleje naszej młodzieży, która wędrowała jak za „wiosny ludów”, w czasie niemieckiej okupacji, byle dotrzeć do Polskiej Armii na Zachodzie. Krzyszkowski dziś leczy dzieci w Szkocji. Gestapo przyłapało go zimą 1943 w Libuszy (na chybił trafił w łapance). Już go wypuszczali, gdy nagle nie spodobał się on jednemu brutalnemu gestapowcowi. Zarządził z Krzysiem solo interrogację, w jednym z budynków nieczynnej już rafinerii ropy. To było długie przesłuchanie …. Wieczór zapadał i zaczęła się nowa śnieżyca. – Gestapowiec w końcu definitywnie zdekonspirował Krzyszkowskiego, czekały go więzienie i śmierć. Gestapowiec paląc papierosa, sadystycznie już nie mógł powstrzymać  się od przyjemności przypalenia brwi swojej bezbronnej ofierze. Sprowokowany Krzyś, pod wpływem instynktu samoobronnego, stracił opanowanie nad sobą, i błyskawicznie szarpnął z pochwy ozdobny bagnet Niemca i przebił mu serce. … Sam uciekł po rynnie, wpadając w śnieg. … i znikł bez śladu. W trzy miesiące później BBC podała krótką wzmiankę, że Krzyś uczy się latać u cioci w Kanadzie. Niestety w pogromie odwetowym wściekli oprawcy gestapo zastrzelili dziesięciu cywilnych zakładników. – Matka zawsze bała się, gdy kolej przyszła na mego Ojca, odbywać tę „służbę zakładnika”, … „Czaruś”, dobry psycholog, ażeby wyrwać mnie z depresji, posłał mnie do Stróżówki, bym „zarekwirował” 7-kę „mausera” od ex-granatowego policjanta. Pod wpływem psychozy terroru ostatnich dni, nawet ten rutynowy drobiazg wydawał się mi ryzykowny. Te szykany okupanta zaczęły nas demobilizować. Kiedyż ta wojna się skończy!

            A w Strzeszynie gestapowcy nocą znowu przyłapali Staszka i Władka Słotów. To byli prości chłopi, często pełniący funkcję lokalnych łączników i kolporterów. Rozstrzelano ich w fosie przydrożnej, zostawiając ich trupy, typowo dodając postrach i szerząc terror. … „Młode Pokolenie Chłopów” Józefa Chałasińskiego natknęło nas młodych rolników ideałami nowej, postępowej Wsi Polskiej. Z Jaśkiem Wachowiczem, Józkiem Tajakiem i Genkiem Dzikim, mimo trudności życia pod jarzmem okupacji niemieckiej – znajdowaliśmy czas na próby chóru, który czasem w niedzielę śpiewał na mszy św. przy polnej kapliczce w Kwiatonowicach. Na polach leśnych uprawialiśmy „atletykę”, a zimą znalazł się czas i na narty.

Kontyngenty produktów rolnych i zwierząt domowych były rygorystycznie ściągane przez okupanta. Wszystkie zwierzęta były pokulczykowane w prywatnych gospodarstwach. Czasami zabierano ostatnią krowę, karmicielkę rodziny. …

Byliśmy bezsilni wobec tych nieludzkich pogwałtów i ciężarów gniotących naszych wieśniaków. Przy końcu 1944 roku zabierano do prac przymusowych resztki młodych. Mój Ojciec sam zawiózł, mnie pastucha, swojego jedynaka, do Bobowej, do kopania okopów dla Niemców. – Ja po paru dniach pomieszkania w lokalnej szkole zamienionej na obóz pracy, znając teren uciekłem do lasu. Po prostu , wracając gęsiego, wieczorem przy mżącym cały dzień deszczu jesiennym poślizgnąłem się i wpadłem do okopu. Strzeżący nas co parę metrów żołnierze niemieccy mnie nie zauważyli. Może oni sami mieli już dość tej 6-letniej przeklętej wojny?! Wizja zbliżającej się ofensywy Sowietów była bliska, o czym świadczyły wizyty coraz częstsze ich samolotów. Ja byłem „spalony” przez tą ucieczkę w naszym rejonie. Nie mogłem już jawnie wrócić do mych rodziców. Ktoś mógł donieść o tym gestapo, i tylko moja rodzina by na tym ucierpiała. Po jednym tajnym randes vous z mym ojcem, dowiedziałem się, że pod moją nieobecność jakaś grupa partyzantów zarekwirowała mój ulubiony akordeon. Śpieszyłem do „Śmiałego” by zorientować się jakie grupy operują w naszej okolicy. – W końcu do AK zaprzysiągł mnie sam porucznik „Śmiały”. – To było w Łużnej w jednym z tylnych pokoików lokalnego sklepu spożywczego. – Zapalona świeca, pistolet, mały krzyż i ten legendarny, waleczny polski oficer „Śmiały”. Jego spokojne niebieskie oczy nagle przeszyły mnie na wylot. – Dał mi  pseudonim „Artur” – to było jak w mojej babci bajce sprzed lat. Polska była w niewoli, przez 144 lat, zaprzysięgało się młode pokolenie do wskrzeszenia Narodowej Wolności. – Przez parę chwil byłem bardzo dumny. – W rzeczywistości, po zapomnieniu chwilowym haseł, które potrzebne mi były do skontaktowania się z podziemiem, wychodziłem szybko myśląc o grupie partyzanckiej „Kmicica”, którą miałem znaleźć gdzieś w lasach Zagórzańskich.

……. W międzyczasie kordon niemieckich wozów pancernych zatrzymał siętuż przed sklepem. – Szwabów rój wypełnił podwórko, jedni szli szukając ubikacji, inni prostując kości zmierzali celem obejrzenia sklepu. Ja przemknąłem się lisio między ich grupkami, choć krew, nie dusza, zbiegły mi w pięty, - byle bliżej pól i skraju lasku. – Następnego wieczoru w lasach Zagórzańskich natknąłem się na patrolową czujkę kompani „Kmicica”. Zaprowadzono mnie na polankę, gdzie przy ognisku, także poznałem mój akordeon! Zawstydzony Romek Tokarski przeprosił mnie za swego kumpla, który ukradł go, po gościnnym przyjęciu w domu moich rodziców. …. ! Mimo tego, przyznam, że wzruszyły mnie głęboko te partyzanckie melodie, a muzykant był znacznie lepszy ode mnie! „Orlik” dołączył się później ze swoją gitarą. Miłym tenorem zaśpiewał „Tam w cieniu drzew, gdzie altana” i „Podhalańska idzie wiara”. Por. „Orlik” nosił pełny strój podhalański I-go P.S.P. (Olek Koryga śpiewał przed wojną w naszym gimnazjalnym chórze, i grał wspaniale w czołowej trójce koszykówki) – Przy najbliższej okazji, zostawiłem moją własność w naszym domu. – Miałem pecha z tą harmonią moją, bo ostatecznie Ruski, koncentrując się w Strzeszynie, w przygotowaniu do ofensywy na niemiecką Szkołę Wojskową w Kwiatonowicach „oswobodzili” mnie z niej. Równocześnie zabrali z naszego domu wszystkie zegarki, ostatnie ojca buty, resztę kur, oczyścili spichlerz do ostatniego ziarna owsa i pszenicy, no i zabrali nam ostatnią parę koni (gniada była ze źrebakiem). De facto, nasze gospodarstwo przestało funkcjonować. – Niemców rozgromiono! – Przez parę tygodni panowało bezhołowie. Nagle, ni stąd ni z owąd pojawiały się nikczemne i moralnie okrutne elementy kryminalne, które demoralizując ludność lokalną podjudzały do porachunków z „opozycją polityczną”. W Kwiatonowicach brutalnie skopano sędziego Szczanieckiego, łamiąc mu kilka żeber. A to przecież on ratował ludzi za okupacji niemieckiej! – Prawda, prowadził także wzorowe gospodarstwo, podczas gdy pracował jako sędzia w Krakowie. - Dowodem jak lubili i respektowali lokalni wieśniacy uczciwego sędziego, był fakt, że gdy po reformie agrarnej rozparcelowano pola i lasy Szczanieckich, nikt początkowo nie chciał wziąć żadnej działki „dobrego pana”. Później zaczęto ją uprawiać, ażeby nie marnować dobrej ziemi. –

Szczęśliwie, zdrowy rozum przeważył w końcu i dobrzy Polacy zaczęli budować nową Polskę Ludową.

Ja z „Bolesławem” dostaliśmy rozkaz dotarcia do Włoch, do Polskiego 2-go Korpusu gen. Andersa, przez Murnau, i zameldować się u dowódcy naszego pułku Adama Stabrawy („Borowy”). Jednak uległem radzie Ojca, ażebym po otwarciu Gimnazjum w Gorlicach wpierw ukończył 4-miesięczny kurs przygotowawczy i ulegalizował moją tajną maturę świadectwem dojrzałości. Przyznam, że największą przyjemność sprawiały mi godziny, gdy profesor pozwolił mi demonstrować i wykładać o broni w Przysposobieniu Wojskowym. Czułem się wtedy jak gdyby natchnięty duchem Antka Kotlinowskiego. On był prawdziwym mistrzem w tej sztuce, po jego służbie w artylerii przed wojną. … . Niestety, z powodu denuncjacji Henka Chmury (dlaczego) – Bezpieka aresztowała „Bolesława” i mnie w brogu naszego gospodarstwa. Z więzienia, które było przed wojną domem państwa Stawskich, rodziców Edka, mego kolegi, w wieczór balu maturalnego w auli naszego Gimnazjum słyszałem melodię „Gaudeamus igitur” ! …. , tylko, że ja byłem złamany psychicznie, pełen koszmarnych myśli, podczas gdy moi koledzy celebrowali. – W lipcu 1945 wracając od dentysty, obywatela Fugla pod zbrojną eskortą trzech oficerów z Bezpieki, przypadkowo spotkaliśmy przemaszerujące drogą z Glinika Mariampolskiego, kompanie żołnierzy z Brygady Berlinga. Jadący na koniu kapitan zbliżył się do naszej „więziennej grupy” i zapytywał o „zbrodniach” za jaką mnie więziono i uważnie strzeżono. Nakłonił moich „aniołów stróżów” do odpoczynku i zaprosił nas do podzielenia posiłku z nim. Na skraju Gorlic, z lewej strony była mała restauracja, tu zabiwakowano. Dziwnym zbiegiem okoliczności, w tym samym czasie powracał z Rumunii były dyrektor naszego Gimnazjum, Franciszek Gwiżdż, on tam był internowany przez całą wojnę. On mnie rozpoznał! – dopiero w czerwcu 1949 roku zdołałem opowiedzieć mu z jakiej okazji tyle wojska było wokół mnie! Grzeczny oficer Brygady Berlinga zadawał mi dużo pytań. Od oficerów Bezpieki dowiedział się kto jest jej komendantem. Przy pożegnaniu kapitan powiedział: „Żołnierzu AK tobie należy się medal, a nie więzienie”! Za dwa dni komendant Bezpieki w Gorlicach obywatel Lubieniecki, zawezwał mnie do swego biura, dużo ze mną rozmawiał i wrócił mi moją odznakę AK („pierwszą” – orzeł na krzyżu).

            - Obywatelu Generale, przepraszam za trudzenie tym pasmem strzępów moich myśli, wspomnień i uczuć, które wnet pójdą w niepamięć, bo lata płyną. Moja młodość przeszła. – Ale jakoś to moje serce nagli mnie by przekazać je Tobie …. – Ty jesteś Żołnierzem i dzisiaj jedynym naszym Wodzem. Twojemu sądowi nie boję się poddać.

            A teraz do celu mego listu do Ciebie. Prośba: „Kochany Panie Generale upewń moją staruszkę Matkę, że nasze trudy nie poszły na marne, i że Rząd Polski Ludowej jest świadomy i wdzięczny za rolę jaką pełniły nasze ofiarne Matki w ciężkim życiu pod ostatnią okupacją Naszego Kraju.

                                               Z wyrazami głębokiego szacunku i ukłonem Tobie!

                                                           Waldemar S. Kanachowski"

 

W tym domu mieszkał Waldemar Stefan Kanachowski z rodzicami i to ten dom w swoich wspomnieniach nazywa „Strzeszyn №1”.

Zdjęcie z publikacji „Strzeszyn Zarys monograficzny”, wyd. Towarzystwa Kulturalnego Biecza i Regionu, Biecz 2003

O tej stodole i brogu w gospodarstwie rodziców w Strzeszynie wspomina Waldemar Stefan Kanachowski opisując działania konspiracyjne w czasie okupacji. Zdjęcie z lat 60-tych XX wieku Jan Jędrzejowski. W połowie lat 60-tych stodoła została wyburzona.


Poniżej pierwsza strona listu Waldemara Stefana Kanachowskiego do generała Wojciecha Jaruzelskiego z 1987 r..


Poniżej własnoręcznie napisany przez Waldemara Stefana Kanachowskiego w 1946 roku życiorys.


Waldemar S. Kanachowski w autobiografii i we wspomnieniach pisze o współdziałaniu z Michałem „Grabem” Sendeckim z Binarowej. Pisał: „Brałem udział w zbrojnych akcjach oddziału partyzanckiego kapitana „Kmicica” ( Franciszek Paszek)) i por. „Orlika” ( Bolek Koryga). Podczas moich powrotnych wizyt w rejon Binarowa – Biecz, Michał „Grab” Sendecki wcielał mnie do nocnych wypraw Oddziału Specjalnego L.S.B. ( BCh) i sam osobiście brał w nich udział”. ….

„Strzeszyn No 1” to był punkt kolporterski lokalnej prasy podziemnej od „Graba” i biuletynów „Polska Walczy”. … Tu rusznikarz „Feliks” naprawiał i konserwował tajną broń, i granaty własnej produkcji, przenoszone przeze mnie i Władka Wszołka od „Śmiałego” z Łużnej do „Brzozy” w Binarowej i Rozembarku. – Przybierająca na intensywności praca konspiracyjna w naszym spokojnym terenie, nagle przeżywa bolesną tragedię. Zdradliwie wykryto podsłuchową stację radiową i podziemną drukarnię u „Graba” – Sendeckiego – Michał, ten prawdziwy bohater walczącej wsi polskiej, ten niestrudzony i odważny działacz Batalionów Chłopskich wpadł w ręce gestapo. Fakt aresztowania „Graba”, jego brata, zbicia przez gestapo w obecności Jego żony i małej córeczki Sławuni i bestialskie spalenie ich domostwa, zaszokował i zdruzgotał wszystkich moich Kolegów. ….

***

 

 

Michał „Grab" Sendecki działał w strukturach Polskiego Państwa Podziemnego w ramach ruchu ludowego.. Pełnił funkcję kierownika referatu samorządowego ZWZ-AK Obwodu Gorlice i dowodził oddziałem Ludowej Straży Bezpieczeństwa, operującym w okolicach Binarowej i Sękowej. Zginął z rąk okupanta niemieckiego w dniu 13 stycznia 1945 r. Według relacji zanotowanej w ramach "alertu" harcerskiego Michał „Grab" Sendecki został aresztowany 31 grudnia 1944 r. i trafił do więzienia w Gorlicach. Zginął 13 stycznia 1945 r. podczas próby ucieczki. Zwłoki, pierwotnie pochowane pod murami więzienia, ekshumowano już w marcu 1945 r. i uroczyście pochowano na cmentarzu w Binarowej.

 

Oto mogiła Michała „Graba” Sendeckiego na cmentarzu w Binarowej i informacja o nim: http://grobywojenne.malopolska.uw.gov.pl/pl-PL/Home/Obiekt/316


     Z oddziałem ppor. Feliksa Nowaka ps. „Śmiały” (Waldemar S. Kanachowski był żołnierzem tego oddziału) związany był również FRANCISZEK BARA pochodzący z Szalowej. Jego działalność konspiracyjną opisuje na stronie Gminy Łużna Aleksander Wietrzyk:    http://www.luzna.pl/pl/500/0/franciszek-bara.html -

     Pan A. Wietrzyk wspomina tam o wydarzeniu, o którym wspominała moja mama, Helena z domu Serafin, która będąc z wielodzietnej rodziny, została wysłana przez rodziców na tzw. służbę do bogatego rolnika w Łużnej - Jerzaka. To wydarzenie ma związek z Franciszkiem Barą ps. „Sęp”:

 

„Należy przyznać, że bezgranicznie odważny „Sęp” działał niekiedy nierozważnie pod wpływem chwilowego impulsu, nie zastanawiając się nad skutkami swoich poczynań. Świadczy o tym wydarzenie, jakie miało miejsce w domu mieszkańca Łużnej Jerzaka, w którym partyzant napotkał kwaterującego w nim żołnierza niemieckiego. Po jego rozbrojeniu nakazał mu rozebrać się do naga i biec w mroźny dzień po śniegu do najbliższych zabudowań. W odwecie Niemcy spalili dom, a jego właściciel uniknął śmierci tylko dzięki wstawiennictwu poszkodowanego Niemca.”


Waldemar Kanachowski  w 2002 roku napisał list do kierownictwa szkoły podstawowej w Kwiatonowicach, wsi znajdującej się obok Strzeszyna. Ta wieś również była terenem działania oddziału partyzanckiego , w którym on służył. Na stronie wsi Kwiatonowice znajdują się informacje o działaniach wojennych na terenie wsi i okolicy. Zamieszczono też w/w list. Oto informacje historyczne na stronie wsi Kwiatonowice:

 

                                    "II WOJNA ŚWIATOWA I WYZWOLENIE KWIATONOWIC

We wrześniu 1939 r. do Kwiatonowic przybywali uciekinierzy z zachodniej i centralnej Polski. Prosili o nocleg i pomoc oraz ostrzegali przed Niemcami. Na terenie wsi zamieszkało 14 rodzin wysiedlonych z poznańskiego. Po klęsce wojsk polskich wieś opanowali Niemcy, którzy zamieszkali we dworze. We wsi stacjonowała niemiecka szkoła podoficerska w sile od 100 do 200 uzbrojonych ludzi. Oficerowie mieszkali we dworze, a żołnierze w szkole.

Ksiądz odprawiał więc nabożeństwa w domach i w kapliczce stojącej przy drodze, a po wyzwoleniu we dworze. Tak było przez 2-3 lata. Następnie kwiatonowiczanie odremontowali kaplicę i tam odbywały się nabożeństwa. Wieś była także schronieniem dla ukrywających się partyzantów. Jeden z nich, Waldemar Stefan Kanachowski, w październiku 2002 r. przysłał z Kanady list adresowany do kierownika Szkoły Podstawowej w Kwiatonowicach. Oto jego dosłowna treść:

 

                                                      „2.10.2002r.

                                        Drogi Panie Kierowniku!

        Pan mnie nie zna. W czasie drugiej wojny światowej ja pracowałem w Batalionach Chłopskich i służyłem w Partyzantce AK. 1-go P.S. Podhalańskich (N. Sącz, major A. Stabrawa („Borowy”)

Często spędzałem noce na melinach w Kwiatonowicach?. A gdy byłem ranny w lewe kolano, po utarczce z niemieckim patrolem w lasach Bugajskich sept 1944, leczyła mnie nasza dzielna sanitariuszka z Kwiatonowic. To ona uratowała nas, uprzedzając nas, o mobilizacji niemieckiej Szkoły Podoficerskiej, zamieszkałej we dworze sędziego Szczanieckiego w Kwiatonowicach.

           Lubiłem słuchać pięknego chóru przy kapliczce Strzeszyńskiej w niedziele. Prowadził ten mieszany chór profesor wysiedlony z Poznańskiego (Nazwisko?) Jego syn dziś, gdzieś pracuje jako chirurg ortopeda (?)

                             

                                                  Łączę piękne ukłony, Waldemar S. Kanachowski

 

             Dziękuję Kwiatonowiczanom za pomoc żołnierzom Armii Krajowej, szczególnie 1 -szemu P.S Podhalańskich.”

 

Dnia 15 stycznia 1945 r. około godziny 8.00 pod borem nastąpił wielki wybuch, prawdopodobnie pocisku artyleryjskiego, spowodowany przez Niemców. O godz. 9.00 dowództwo niemieckie wysłało żołnierza po konie do Strzeszyna. O 10.00 odwołano alarm. Wszyscy biegali jak oparzeni, bo chcieli zabrać coś dla siebie. Około godz. 11.00 w Strzeszynie (koło Stanisława Dzikiego) ludzie ujrzeli radziecki czołg z dużym czerwonym sztandarem; nad nim świszczały samoloty. Było to znakiem, że wojna nadal trwa. Eksplodujący granat ciężko zranił Leona Grybosia i Wincentego Gołąba, którzy na skutek ran zmarli w szpitalu w Gorlicach. Około godz. 13.00 wojska niemieckie przeszły w pośpiechu w stronę lasów. Wojska radzieckie w sile 1 kompanii, odpocząwszy nieco i pożywiwszy się chlebem i kiszoną kapustą, ruszyły za nimi w stronę Moszczenicy."

 

http://www.kwiatonowice.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=135&Itemid=76

 


KPT. MIECZYSŁAW PRZYBYLSKI  "MICHAŁ" W OTOCZENIU RODZINY, ROZEMBARK

                                                                                                              1944 ROK. PIERWSZA Z LEWEJ ŻONA KAPITANA.

 

Waldemar S. Kanachowski ps. „Juhas”, „Artur”, wspomina o współpracy konspiracyjnej z braćmi Antkiem i Władkiem Kotlinowskimi (w stodole jego rodziców w Strzeszynie prowadzili kursy z broni krótkiej i długiej różnych typów, a ćwiczenia w lesie koło cmentarza w Rozembarku). Dowódcą Kotlinowskich jest dobrze zakonspirowany kpt. Mieczysław Przybylski „Michał”. Działalność stryja i jednego z braci Kotlinowskich wspomina, bratanek kapitana Mieczysława Przybylskiego, Andrzej Przybylski. Te wspomnienia niżej:

W„Ordre de bataille” 1 Pułku Strzelców Podhalańskich dowódcą 3 Batalionu był kpt. Mieczysław Przybylski „Michał”. Oprócz tego kierował Obwodem Armii Krajowej Gorlice, wchodzącym w skład Inspektoratu Nowy Sącz AK. Tyle można znaleźć na jego temat w Internecie, niewiele więcej jest w publikacjach dotyczących konspiracji na tym terenie. Okazuje się, że powodem tego jest w dużej części postawa samego kapitana, który był tak dobrym konspiratorem, że nie zdołało go aresztować ani gestapo, ani NKWD. Nawet jego najbliższa rodzina nie wiedziała, jak wysoko w hierarchii miejscowej Armii Krajowej stoi Mieczysław Przybylski. Po powrocie z kampanii 1939 roku ukrywał się w domu brata, który mieszkał w oddalonej od głównych traktów wsi Rozembark (obecnie Rożnowice) niedaleko Biecza. Było tam nie tylko dobre schronienie, lecz także pewnego rodzaju kwatera główna, z której Mieczysław wyruszał na akcje lub inspekcje podległego mu terenu. Bratanek kapitana, Andrzej Przybylski, miał wtedy kilkanaście lat i pamięta, jak wyjątkowym człowiekiem był jego chrzestny ojciec: „Stryj był w ciągłym ruchu. Do naszego domu nikt z jego ludzi nie miał prawa przychodzić, ale on wychodził z niego prawie każdego wieczora. Ani my, ani jego żona, z którą tutaj mieszkał, nigdy nie znaliśmy celu tych wypraw. Nie wiedzieliśmy, czy była to jakaś akcja zbrojna, czy »tylko« spotkanie konspiracyjne. Nie pamiętam, w jakiej jednostce wojskowej stryj służył przed wojną, nie znam też wielu szczegółów jego działalności podziemnej, ale zapamiętałem sobie na całe życie radę, której mi udzielił: »Im mniej o tobie ludzie wiedzą, tym lepiej. Póki nikt o mnie nic nie wie, póty jestem groźny dla nieprzyjaciela. I nikt się o mnie nie dowie«”. Było to o tyle trudne, że należało uważać nie tylko na Niemców, lecz także na konfidentów. „Na ślad stryja nie udało im się wpaść, choć starali się bardzo”, kontynuuje opowieść Andrzej Przybylski. „Był też okres, kiedy stryj musiał zmienić miejsce zamieszkania i na pewien czas wyprowadził się od nas. I akurat wtedy zaczął nas odwiedzać głuchoniemy mężczyzna, który prosił o jedzenie. Nie wiem, w jaki sposób, ale mój ojciec odkrył, że on udaje niemowę. Powiedział mu wprost pewnego dnia: »Ty jesteś konfidentem! Ty umiesz mówić«. Od tej chwili więcej się u nas nie pokazał. Wokół naszego domu kręciło się wielu ludzi, ale niemieccy żołnierze zatrzymali się na dłużej przy nim tylko raz… żeby sobie narwać gruszek z przydrożnej gruszy. Stryj akurat był wtedy w swoim pokoju, ale on miał mocne nerwy i przeczekał ten moment spokojnie. Proszę sobie wyobrazić: dowódca największego oddziału partyzanckiego w okolicy i całego okręgu AK obserwuje z okna, jak Niemcy częstują się gruszkami jego brata, nieświadomi, kto na nich patrzy!”.

 

                                                                                    GŁÓD BRONI

 

Największym problemem dla miejscowej konspiracji był prawie całkowity brak broni. W okolicach Gorlic i Biecza nie było w 1939roku żadnych większych bitew, po których zostałyby większe ilości uzbrojenia ukrytego przez wycofujących się polskich żołnierzy. Z takich schowków często korzystali konspiratorzy w pierwszych latach okupacji. W Obwodzie AK Gorlice było to wykluczone. Kpt. Przybylskiemu udało się pozyskać ze sztabu inspektoratu kilka pistoletów, a jego ludzie zdobyli gdzieś niemiecki mauzer bez kolby, którą dorobili w jednym z warsztatów stolarskich. Sytuacja poprawiła się trochę dopiero w 1944 roku, kiedy w Rozembarku pojawił się kolaborujący z Niemcami oddział Ukraińców. Wtedy też udało się kupić od nich trochę broni, głównie za wódkę z miejscowych bimbrowni. Dzięki temu w oddziale „Michała” znalazł się nawet rosyjski erkaem Diegtiariowa z charakterystycznym okrągłym magazynkiem. Ale nadal broni brakowało i do końca wojny stanowiło to największy problem kpt. Przybylskiego. Jak wielki był głód broni w 3 Batalionie i jak bardzo determinował on działania żołnierzy chcących ją za wszelką cenę zdobyć, świadczy zdarzenie, które zapamiętał Andrzej Przybylski: „Pewnego razu podkomendny stryja Antoni Kotlinowski otrzymał wezwanie do gestapo do Gorlic. Kiedy po przesłuchaniu wyszedł z komendy, pierwszą myślą, która mu przyszła do głowy, było kupienie pistoletu od któregoś z niemieckich żołnierzy. Na szczęście nie zrealizował tego niefortunnego zamiaru. Przecież wystarczyłoby, żeby zagadnięty poszedł do gestapo, gdzie kilka chwil wcześniej Kotlinowski składał zeznania! W razie wsypy byłby zagrożony nie tylko on, ale też cała siatka AK w terenie!”. Nie był to jedyny powód konfliktu z Kotlinowskim, notabene w oddziale odpowiedzialnym za wywiad i kontrwywiad.

Na przełomie maja i czerwca 1944 roku Kotlinowski, stojący na czele grupy egzekucyjnej, wykonał wyrok śmierci na niezwykle groźnym konfidencie zamieszkałym w Binarowej pod Bieczem. W czasie tej akcji dwóch członków grupy zostało rozpoznanych przez szwagierkę konfidenta. Już w drodze powrotnej Kotlinowski doszedł do wniosku, że trzeba wrócić i zlikwidować także ją oraz żonę skazanego. Tak też zrobił, czego nie pochwalił kpt. Przybylski. Niedługo po tym wydarzeniu Kotlinowski ponownie otrzymał wezwanie do gestapo, skąd żywy już nie wrócił. We wrześniu 1944 roku kpt. Przybylski dostał rozkaz, by w ramach ogólnokrajowej akcji AK pod kryptonimem „Burza” pokierować koncentracją połączonych oddziałów Armii Krajowej i Batalionów Chłopskich, a jednocześnie odebrać planowany zrzut broni z samolotów alianckich. Na miejsce koncentracji wyznaczono lasy w graniczącym z Rozembarkiem Bugaju. Kpt. Przybylski ze sztabem zainstalował się w miejscowym dworku 29 września. Wydawało się, że zarówno koncentracja oddziałów partyzanckich, jak i odbiór planowanego zrzutu zakończą się sukcesem, ale wtedy znowu pojawił się konfident.

 

                                                                                          DONOS KONFIDENTA

 

Jeden z mieszkańców Bugaja udał się do pobliskich Kwiatonowic, gdzie we dworze znajdowała się niemiecka szkoła podoficerska. Na miejscu poinformował o zgrupowaniu partyzanckim jej komendanta. Donosiciel za informację zażądał od niemieckiego oficera zegarka. Zaalarmowani elewi szkoły natychmiast ruszyli w stronę Bugaja, wzywając jednocześnie posiłki. Partyzanci „Michała” ze względu na słabe uzbrojenie i niewielkie zapasy amunicji nie mieli większych szans, by utrzymać swe pozycje i wyznaczone zrzutowiska. Po zapadnięciu zmroku kapitan rozkazał oderwać się od przeciwnika i wycofać. Wobec zaistniałej sytuacji nie doszło do zrzutu broni. Partyzanci mogli jednak mówić o szczęściu – w tym starciu żaden z nich nie zginął (nic też nie wiadomo o stratach Niemców). W czasie bitwy spłonęły tylko zabudowania jednego z gospodarstw. Konfident nie nacieszył się długo niemieckim zegarkiem, został schwytany przez akowców i rozstrzelany.

W niektórych publikacjach opisujących działalność Armii Krajowej na południu Polski można przeczytać, że „Michał” po wkroczeniu Armii Czerwonej na tereny Obwodu AK Gorlice ujawnił się, a nawet – że dopiero wtedy dostał od nowych władz stopień kapitana. „To nieprawda”, zaprzecza Andrzej Przybylski. „Zaraz po wojnie stryj wraz z żoną wyjechał na Śląsk, do Zabrza. Nie ufał ani Sowietom, ani polskim komunistom. Zresztą, czy NKWD lub rodzime UB zostawiłyby w spokoju wysoko postawionego w hierarchii miejscowej konspiracji oficera AK? Stryj wyjechał do Zabrza pod zmienionym nazwiskiem i długo się nie ujawniał – właściwie do odwilży w 1956 roku. Wtedy też pierwszy raz nas odwiedził. To było do niego podobne – musiał być pewny, że nie wpędzi nas w żadne kłopoty. Można powiedzieć, że konspiratorem był do końca życia. Do swej śmierci w 1992 roku pozostawał wierny swej dewizie: »Im mniej o tobie wiedzą, tym lepiej dla ciebie«”.

Z publikacji w - Polska Zbrojna NR 6 (866) CZERWIEC 2018  PIOTR KORCZYŃSKI Mistrz konspiracji Do śmierci pozostał wierny dewizie: „Im mniej o tobie wiedzą, tym lepiej dla ciebie”. 

Zdjęcie i tekst ze strony:  -  https://zbrojni.blob.core.windows.net/pzdata2/TinyMceFiles/PZ%20nr%206%202018.pdf, str. 139 – 140. 


Dr Waldemar Stefan Stanisław Kanachowski zmarł w 2012 roku w wieku 90-ciu lat na wyspie Vancouver w Kanadzie.

https://www-ancestry-ca.translate.goog/genealogy/records/waldemar-stefan-stanislaw-kanachowski-24-ngv8lm?_x_tr_sl=en&_x_tr_tl=pl&_x_tr_hl=pl&_x_tr_pto=sc


                      Książka: Oddział partyzancki Żbik z Obwodu Gorlice AK

Drzymała Kamil , Seria MONOGRAFIE, rok wydania 2011, format 15.0x21.0cm, wydawnictwo: IPN

 

 

Informacje o działalności żołnierza AK ze Strzeszyna - 126 Kanachowski Waldemar „Artur", 3aca", Juhas" str. 112, 223, 224 .


Wspominając lata powojenne i działalność konspiracyjną na terenie Gorlic i okolic, warto przypomnieć działalność księdza Władysława Gurgacza. Wykorzystam w tym celu artykuł Gorlicki epizod, który znajduje się na stronie

https://gorlice.naszemiasto.pl/badania-dna-wskazaly-mogile-kapelana-ppan-ksiadz-gurgacz/ar/c15-7489385

          Ks. Władysław Gurgacz kojarzony jest głównie z Krynicą, ale najpierw pracował w Gorlicach. Ten kapłan i niezłomny żołnierz zginął od tzw. strzału                    katyńskiego - w tył głowy. IPN Kraków, archiwum GK

Oto wybrane fragmenty tego artykułu:

 

     Ks. Władysław Gurgacz pochodził z Jabłonicy Polskiej, położonej między Brzozowem a Krosnem. Mając siedemnaście lat, wstąpił do nowicjatu księży jezuitów w Starej Wsi. Kształcił się w Pińsku na Polesiu, a potem w Kolegium Jezuitów w Krakowie. W sierpniu 1942 r. z rąk bp. Teodora Kubiny przyjął na Jasnej Górze święcenia kapłańskie.

     Na wiosnę 1945 r. ks. Władysław Gurgacz został przeniesiony ze Starej Wsi do Gorlic, gdzie został duszpasterzem w szpitalu powiatowym. Pełniąc funkcję kapelana szpitalnego, dał się poznać, jako zaangażowany, otaczający opieką szczególnie wątpiących i tych, którzy odeszli od wiary. Tu też zetknął się z rodzącym się ruchem oporu wobec władzy komunistycznej, poznając m.in. Jana Matejaka ps. „Brzeski”, żołnierza WiN (Wolność i Niezawisłość), którego przekonania i postawa wobec powojennej rzeczywistości miały decydujący wpływ na późniejsze decyzje księdza.

     Po zakończeniu swojej misji w Gorlicach w 1947 r. został przeniesiony do Krynicy, gdzie został kapelanem sióstr służebniczek. Dał się wówczas poznać jako odważny kaznodzieja, który nie lękał się piętnować nadużyć władzy komunistycznej.

       Kazania Gurgacza stawały się coraz bardziej zaangażowane. - Krytykował materializm, bezbożnictwo i sobiepaństwo totalitarnej władzy. W czasie nauk przed Wielkanocą 1948 r. szczególnie mocno podkreślał rozbieżność między nauką Chrystusową a rzeczywistością komunistyczną. Dlatego prawdopodobnie dwukrotnie podjęto próbę zamordowania go - podkreślają dr hab. Filip Musiał i dr Dawid Golik, historycy z krakowskiego IPN. Za pierwszym razem strzelał do duchownego pijany milicjant, za drugim - już trzeźwy. Księdzu nic się nie stało. Ale bojąc się o życie, za namową Stanisława Pióro, ps. Mohort, ojciec Gurgacz przyłączył się do dowodzonej przez niego Polskiej Podziemnej Armii Niepodległościowców. Mimo wątłego zdrowia, zdecydował się iść do lasu. Przyjął tam pseudonim Sem (od łac. Servus Mariae, czyli Sługa Maryi), ale partyzanci często mówili o nim także „Ojciec”.

       Początkowo PPAN miała charakter cywilny i zajmowała się samokształceniem, ostatecznie jednak powołano przy niej również pion zbrojny - oddział „Żandarmeria”. Gurgacz był kapelanem oddziału, ale nie tylko... - Prowadził wykłady z filozofii chrześcijańskiej, literatury, historii. Ich słuchaczami byli głównie chłopcy w wieku 18, 19 lat. Rzeczywistość wojenna nie sprzyjała edukacji, więc chciał ułatwić im start - tłumaczy Kajetan Rajski.

     Do tego kapelan dbał o morale partyzantów; o to, by nie stali się zwykłą bandą rabunkową. Na przykład namawiał „chłopców” do jak najrzadszego używania broni i prowadzenia konfiskat tylko wobec komunistycznych instytucji. - Rozstrzygał też moralne dylematy, na przykład, co zrobić, jak się jest w okrążeniu. Czy można się zastrzelić, by nie zaszkodzić komuś wymuszonymi zeznaniami - dodaje Kajetan Rajski. Jak podkreślają historycy z IPN, zabiegi „Sema” były skuteczne. Członkowie PPAN unikali działań zbrojnych i nie konfiskowali mienia na szkodę osób prywatnych. O tym zresztą o. Gurgacz mówił przed sądem, na swoją obronę. …

 

      ….. W pokazowym procesie księdza wyrok mógł być tylko jeden. Kara śmierci. Ksiądz Gurgacz, choć mógł uniknąć aresztowania, a podniesionym czołem oddał się w ręce komunistów. Na sali sądowej walczył słowem o dobre imię i szacunek dla swoich podopiecznych:

- Ci młodzi ludzie, których tutaj sądzicie, to nie bandyci, jak ich oszczerczo nazywacie, ale obrońcy Ojczyzny! - mówił w ostatnim słowie sądzony w sierpniu 1949 r. żołnierz niezłomny, ks. Władysław Gurgacz. - Nie żałuję tego, co czyniłem. Moje czyny były zgodne z tym, o czym myślą miliony Polaków, tych Polaków, o których obecnym losie zadecydowały bagnety NKWD. Na śmierć pójdę chętnie. Cóż to jest zresztą śmierć?... Wierzę, że każda kropla krwi niewinnie przelanej zrodzi tysiące przeciwników i obróci się wam na zgubę - dodał. ……

     

       W kaplicy szpitalnej gorlickiego szpitala wisi tablica przypominająca o tym wspaniałym kapłanie. W połowie lat 90. ub. wieku na Hali Łabowskiej odsłonięto obelisk poświęcony partyzantom PPAN i ich kapelanowi. Co roku w rocznicę śmierci ks. Gurgacza odbywa się tam uroczysty apel, organizowany przez środowiska niepodległościowe z Nowego Sącza, Krakowa i Warszawy. Od 1998 r. msze św. w intencji żołnierzy i ich kapelana na Hali Łabowskiej organizuje Fundacja Osądź mnie, Boże.

      Pomnik ks. Władysława Gurgacza stanął w centrum Łabowej, nieopodal budynku urzędu gminy. To jedyny w Polsce pomnik księdza Gurgacza. Krakowianin, Dariusz Walusiak, nakręcił w 2017 roku fabularyzowany film dokumentalny Gurgacz. Kapelan Wyklętych. Film wszedł na ekrany 2 marca 2018 roku. Jego premiera wiązała się z obchodzonym 1 marca Narodowym Dniem Pamięci Żołnierzy Wyklętych.


W dniach 22-24 września 2019 r., minęła 75. rocznica odtworzenia w warunkach konspiracji

1 Pułku Strzelców Podhalańskich w strukturach Armii Krajowej.

 

22 września 1944 r., niespełna miesiąc po obławie gestapo w Kisielówce i aresztowaniu najważniejszego człowieka na Podhalu, Szefa Inspektoratu AK „Niwa” Nowy Sącz, ppłk. Stanisława Mireckiego „Pocieja”, na czele Inspektoratu stanął mjr. Adam Stabrawa „Borowy”. Wówczas uzyskał przydział jako dowódca odtworzonego 1 psp. Obszar oddziaływania pułku obejmował przedwojenne powiaty: Gorlice, Nowy Sącz, Limanowa oraz Nowy Targ.

W czasie okupacji w ramach pułku utworzono cztery bataliony. Ponad połowa żołnierzy pułku kwaterowała na terenie Limanowszczyzny, na pograniczu Beskidu Wyspowego i Gorców. Żołnierze I batalionu (kryptonim „nowosądecki”), posiadali stałe kwatery w rejonie masywu góry Mogielica oraz wsi: Słopnice, Zalesie, Szczawa, Chyszówki. Dowódcą I batalionu został por. Jan Wojciech Lipczewski „Andrzej”. Dowództwo nad II baonem objął kpt. Julian Krzewicki „Filip”. Ostatni komendant Obwodu AK Limanowa (1943-1945). Kwatera dowódcy znajdowała się u podnóża góry Kostrza. Żołnierze poszczególnych placówek AK tworzyli drużyny, plutony i kompanie. W skład batalionu weszły placówki AK: Laskowa-Młynne „Młyn”, Ujanowice „Ulga”, Limanowa „Ligas”, Łukowica „Łoś”, Kamienica-Słopnice „Kuźnia”, Tymbark „Trzos”, Dobra-Skrzydlna „Dwór”, Jodłownik-Szyk „Sosna”, Mszana Dolna „Mnich”. Podhalańska tradycja

 

Zanim kiedykolwiek zapadł pomysł o odtworzeniu w konspiracji podhalańskiego wojska, już w 1940 r., jeden z założycieli Związku Czynu Zbrojnego,  mjr Antoni Gryzina-Lasek „Dr Świder”, dążył do utworzenia Dywizji Podhalańskiej w konspiracji na obszarze między Żywcem i Sanokiem. Liczne aresztowania, wsypy oraz działalność niemieckiego aparatu terroru zahamowały działania. Pierwsza wzmianka o planowanym odtworzeniu, przedwojennego 1 Pułku Strzelców Podhalańskich (siedziba w Nowym Sączu), pojawia się pod koniec maja 1944 r. Ówczesny Szef Inspektoratu AK „Niwa” Nowy Sącz, ppłk. Stanisław Mirecki „Pociej” (pierwszy dowódca pułku), określił zadania poszczególnych sił zbrojnych na terenie Beskidu Wyspowego, Gorców, Beskidu Sądeckiego, Beskidu Niskiego, Pienin oraz całego Podhala. Przed rozpoczęciem akcji „Burza”, na początku lipca 1944 r., żołnierze Oddziału Partyzanckiego AK „Wilk” oraz placówek Obwodu AK Limanowa, otrzymali wyposażenie w ramach zrzutów alianckich na polanach góry Dzielec k. Mogielicy w Słopnicach. Broń miała posłużyć do prowadzenia działań wojennych na tyłach wroga w sierpniu i wrześniu 1944 r. Akcja „Burza” rozpoczęła się 26 lipca, atakiem na posterunek policji polskiej tzw. „granatowej” w Tymbarku. Niemcy przeciwdziałając akcjom partyzanckim ściągnęli w rejon Podhala Karną Kompanię SS-Matingena, specjalizującą się w zwalczaniu oddziałów partyzanckich. Wobec braku rozwinięcia się działań frontowych na terenie Podhala oraz zatrzymania ofensywy przez wojska sowieckie, akcja „Burza” stopniowo traciła swój sens. Dodatkowym impulsem do jej przerwania były krwawe represje stosowane przez Niemców wobec lokalnej społeczności. Ostatecznie 20 września, akcja „Burza” została odwołana. W dniach 22-24 oddziały partyzanckie i placówki odbyły koncentracje w górach. 24 września na osiedlu Skałka w Ochotnicy Górnej, ks. Jan Czuj, odprawił mszę św., dla żołnierzy IV baonu 1 psp AK, kpt. Juliana Zapały „Lamparta”. W tym samym czasie podobna uroczystość miała miejsce na polanie pod osiedlem Groń w Słopnicach w rejonie Mogielicy. Mszę św., odprawił ks. Hubert Kostrzański „Mirt”. Wzięli w niej udział żołnierze I, II batalionów wraz z dowódcami, por. Janem Wojciechem Lipczewskim „Andrzejem” oraz kpt. Julian Krzewicki „Filip”. Do czasów współczesnych zachowały się zdjęcia z tamtego wydarzenia, uwiecznione na kliszy kilku aparatów. Jesienią żołnierze pułku weszli w skład Grupy Operacyjnej AK „Śląsk Cieszyński”, gen. Brunona Olbrychta „Olzy”. Część żołnierzy była przygotowywana w okresie zimowym do wymarszu przez góry, w rejon Babia Góra – Zawoja, w celu obsadzenia pogranicza z Czechosłowacją i zajęcia Śląska Cieszyńskiego. W ten sposób starano się uniknąć wydarzeń sprzed ponad 25 lat, kiedy rywalizacja po pogranicze polsko-czeskie zakończyła się plebiscytem. Ostatecznie ze względu na styczniową ofensywę wojsk sowieckich akcja nie doszła do skutku. 

https://limanowa.in/aktualnosci/75-rocznica-odtworzenia-1-pulku-strzelcow-podhalanskich-w-ramach-armii-krajowej/46391#ga-1

 


Bronisław Kamiński ps. „Golf” ur. 15 listopada 1918 roku w Binarowej, ukończył Gimnazjum w Gorlicach, natomiast kampanię wrześniową 1939 r. odbył w szeregach 2. pułku strzelców podhalańskich. Po jej klęsce w listopadzie 1939 roku zdołał przedostać się na Węgry, a następnie przez Jugosławię dotarł do Francji. Po jej kapitulacji w 1940 roku został ewakuowany do Wielkiej Brytanii. Trzy lata później przeszedł przeszkolenie do pracy w kraju oraz został zaprzysiężony na żołnierza AK. Służył w elitarnej jednostce Cichociemnych. Akcja wojskowa, w której zginął w dniu 8 maja 1944 roku polegała na zabezpieczeniu składu broni w domku w okolicach wsi Łęg pod Krakowem. Oddział wyznaczony do tego zadania liczył czterech cichociemnych pod dowództwem „Golfa” oraz sześciu akowców. Wskutek wcześniejszego rozbrojenia przez żołnierzy Kamińskiego dwóch granatowych policjantów, w miejscu potyczki błyskawicznie zjawiły się niemieckie formacje. Drewniane zabudowanie, w którym ukryli się polscy żołnierze nie mogło dać im dostatecznego schronienia. W wyniku nierównej walki podczas nieprzerwanej wymiany strzałów, trzej cichociemni, wśród nich ppor. „Golf” dostali się pod morderczą serię z dwóch niemieckich cekaemów. Ciało jego spoczywa we wspólnej mogile na cmentarzu w Luborzycy. Ppor. ”Golf” odznaczony został pośmiertnie Krzyżem Czynu Bojowego Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie oraz Krzyżem Srebrnym Orderu Virtuti  Militari. 16 grudnia 2017 roku w Binarowej odbyła się niecodzienna uroczystość odsłonięcia i poświęcenia pomnika upamiętniającego postać Bronisława Kamińskiego-Cichociemnego ps. „Golf”.


Warto przy okazji poczytać o sformowaniu 1 Pułku Strzelców Podhalańskich AK i jego działaniach w roku 1944. Waldemar Kanachowski był żołnierzem tego pułkuhttp://skansen-studzionki.pl/armia-krajowa-1-pulk-strzelcow-podhalanskich-1944/ 

*  I jeszcze polecam film „Chłopcy od Tatara” 1987 rok https://www.youtube.com/watch?v=Up1hzYIHNqo   *